niedziela, kwietnia 30, 2006

Złe dni...

A dokładniej 3 złe dni...
Bardzo złe dni...
Kto tam nieśmiało wystaje z pociągu?
Domyślcie się...
Dokąd jedzie?
Domyślcie się...
Wszystkiego się kurwa domyślajcie...Ja mówił nie będę...Przemoczone do granic możliwości ulice chyba oddają mój nastrój...
Niech pada...
Niech zmywa ból i bród...Niech maskuje łzy....
Park...
Deszcz na wodzie...
Odrobina piękna, wyjątkowości...
Niestety nie wiem, czyj to obraz, ale wyraża to, jak się czuje, jaki jestem... Dziękuje autorowi, że go namalował...
I nie będę więcej narzekał.. Są foty, kilka słow.. Powinno wystarczyć... Ot, bardzo złe i ciężkie dni.. Bardzo... Bardzo, bardzo... Kurewsko Bardzo... Posted by Picasa

piątek, kwietnia 28, 2006

Masa Krytyczna?

Pewnie dziwi znak zapytania w temacie... No mnie nie dziwi... I Jacka nie dziwi... I pewnie znajdą się jeszcze jacyś, których nie dziwi... Po prostu nie mam pojęcia czy rzeczona Masa Krytyczna odbyła się czy nie... Gdy dotarłem na stary rynek, była godzina 18:29 (co prawie widać na zdjęciu poniżej, tam co prawda jest 18:33, ale chwilę już tam stałem (dla mniej bystrych, tudzież matematycznie ułomnych 4 minuty)) i rynek świecił pustką... W koncu masa teoretycznie rusza o 18:20... I może nie zupełnie pustką, ponieważ przewijali się tam jacyś ludzi z parasolami i tego typu tałatajstwem. Rowerzystów nie stwierdziłem... No może przemknął jeden, jak się później okazało również spóźniony „masowicz”. Jacek, który również nie dotarł na czas skontaktował się ze mną i wpadł na całkiem niegłupi pomysł: „ Spotkajmy się na kaponierze, może masa będzie tamtędy przejeżdżać, podłączymy się”. No to udałem się w stronę Kapo. Na miejscu, mokry jak i ja Jacek, na swym świeżo odmalowanym rowerze, wzbogaconym o przerzutkę i manetki klasy Deore rozłożył ręce (moment uchwycony poniżej ;)). Postaliśmy, nikt się nie zjawił, cisza, spokój (nie licząc korków setek samochodów i hałasu oraz smrodu jaki robią..). Tam zadzwonił do mnie Konio, z zapytaniem którędy jedzie masa, bo jest w pracy, na 10 piętrze wieżowca i jeśli przejeżdża w okolicach multikina, mógłby zrobić zdjęcie telefonem kolegi. Poinformowałem go co i jak, po czym udaliśmy się z Jacem pod stary browar. Tam znów zadzwonił Konio, po czym pokazał nam jak przykleja swój, bądź co bądź, chudy tyłek do szyby wieżowca na dziesiątym piętrze... Takich widoków się nie zapomina... I bynajmniej nie jest to powód do radości... Korzystając z tego, iż rower stał pod daszkiem zrobiłem mu fotę, oto on, moja niewiarygodnie awaryjna i mokra Mangusta... Jak nie ma błotników bywa ładna ;) Widać też kawałek koła Jacka, który za wszelka cenę chce być sławny i ładuje mi się w kadr... No nie ważne...
Wybraliśmy się ponownie na stary rynek. Po co? „Bo stąd blisko” jak to powiedział Jac. Tak jak by na stary było daleko.. No dobra.. Może z jego piątkowa jest troszkę dalej... Ale co tam ;) Tam padło ostatnie zdjęcie, nazwałbym je „Dwóch mokrych debili” :P Dość adekwatna nazwa ;)
I to chyba właściwie wszystko... Jest za dwadzieścia dziesiąta wieczór, a ja na 22 do pracy... Na (tu zbieżność cyfr) dwadzieścia dwie godziny... Więc trzymajcie za mnie kciuki i do następnego ;) Posted by Picasa

Etykiety:

wtorek, kwietnia 25, 2006

Okolice Junikowa - wypad rowerowy

Jak sam tytuł postu wskazuje, wybrałem się dziś na rowerem na „Junikowo i okolice” do których zaliczył bym lasek Marcelinski ;) Skoro o nim mowa, to pierwsze zdjęcie, małej rzeczki (strumyka?), płynącego przezeń w okolicach cmentarza Junikowskiego, Sam cmentarz tez musnąłem, ale może kiedyś wybiorę się tam zrobić parę zdjęć, a co za tym idzie wrzucić je na osobnego posta. Co do pociągu... Był on pociągiem... I jechał (tudzież toczył się), po torach, jak to pociągi mają w zwyczaju. Ot, pociąg... (ta wiem, jestem coraz bardziej elokwentny... Przypisał bym to powoli zbliżającej się demencji starczej, czy czemuś tam... Swoją drogą.. Spory ten nawias nie? Chyba nie pisze się tyle w nawiasach co? Nie ważne, przejdźmy dalej (zaraz to powtórzę poza nawiasem, bo ponoć niektórzy nie czytają nawiasów, a chyba pisze to, by ktoś to przeczytał, ale tylko chyba...)) Przejdźmy dalej (mówiłem ze napisze, a nie chcieliście wierzyć :>).

A dalej, zrujnowane i zapomniane gospodarstwo, bardzo miły temat do pstrykania, ale kiepski, by go komentować. Bo co niby można napisać o kupie starych cegieł, prócz tego, ze każda taka „kupa”, mimo iż bliźniaczo podobna do kupy napotkanej gdzieś wcześniej, posiada swój własny, urok? I mimo że to ruiny jak każde inne, nie można przejść obok nich obojętnie. Czy było się w pięciu, czy tysiącu takich miejsc, zawsze chce się wejść do środka. Zawsze...
No i na koniec, zdjęcie, które moim skromnym zdaniem wyszło najlepiej. Szkoda iż nie posiadam aparatu z prawdziwego zdarzenia... Ale może kiedyś, gdy się dorobię ( jeśli kiedykolwiek się dorobię czegoś więcej niż pary trampek...). W każdym razie to wszystko... A jeśli jeszcze coś, to dopiszę ;)
 Posted by Picasa

piątek, kwietnia 21, 2006

Krótki spacer po lesie i jego jeszcze krótszy, chaotyczny opis :P

Dzisiejszego, jakże pogodnego i ciepłego dnia, udało mi się wyciągnąć Ra do lasu :> Ot krótki spacerek, na podreperowanie jej nadwątlonych ostatnimi czasy sił...
Pierwsza rzeczą na naszej drodze, było dość instygujące drzewo. Intrygujące, bo z oczami ;) To nie żart ;) Zresztą możecie je obejrzeć poniżej ;) Jak wyraźnie widać, gapi się za pomocą trojga oczu (ciekawe czy dobrze odmieniłem :P)

Długo myślałem jak zabrać się do następnego zdjęcia. Zabrać... Znaczy jak je nazwać. Jedyne co przyszło mi do głowy, to zadanie pytania wszystkim czytającym:
Kto ma ładniejszy uśmiech? Ra, czy może drzewo?Można wygrać... Można wygrać... Tego no... Eeeee... No dobra... Niczego wygrać nie można... Ale można w zęby zarobić za złą odpowiedz :] Chociaż nie wierzę, żeby ktoś się pomylił ;)
I jak? Wszyscy poprawnie odpowiedzieli? Mam nadzieję :>

Kolejna fotka... No cóż, las to las... Słynie z tego że sporo w nim drzew, powiem więcej, byli tacy, co twierdzili iż im głębiej w las, tym więcej drzew. To kwestia sporna, ale nie o tym miałem...Właściwie, to nie przy tym zdjęciu miałem się zatrzymać. Takich, można zrobić naprawdę wiele.
Natomiast następne...

Tu chyba najlepsze z blisko czterdziestu zrobionych dziś zdjęć. A dlaczego tak twierdze? Sami oceńcie. Mała podpowiedz, znajduje się pod nim ;)
Tak regeneruje się siły. Niewielu ludzi to potrafi... Mało kto, jest w stanie docenić otaczający nas świat. Nie ten stworzony naszymi rękoma, który widujemy na co dzień, w którym gnuśniejemy i marnujemy czas, biegamy jak poparzeni za każdym groszem, który marnujemy na rzeczy naprawdę nieistotne, bez których nie potrafimy się już obejść. Tylko ten, który był tu przed nami i który będzie po nas. Czerpać z niego silę, nie niszcząc go... Za chwilę spokoju i kilka zdrowych oddechów, zostawić iskierkę radości i ciepła, a nie stos śmieci, plus kilka pustych butelek Ale dla „cudownej większości” jest to chyba niewykonalne... Bo w końcu oni nie są idiotami „żeby nosić ze sobą śmieci”. No ba! Trzeba być cwanym i wywalić je, za najbliższy krzak. Bo kto im za to coś zrobi? Moim skromnym zdaniem, powinien być na takich ludzi(?) otwarty sezon łowiecki, cały rok... A za każdego ustrzelonego wysoka premia. Ehhh, przytłacza mnie ignorancja tej „lepszej” części naszego gatunku... Mógłbym chyba sporo o tym napisać, ale chyba nie o to tu chodzi, nie w tym poście. Znajdzie się jeszcze czas i miejsce na takie narzekania ;)

Dziękuje za ten dzień, bardzo dziękuję... Posted by Picasa

czwartek, kwietnia 20, 2006

Ale jednak...

Po prostu piękny zachód słońca, w prawie pięknym miejscu, z pięknem u boku...Pięknie, nieprawdaż?... Posted by Picasa

poniedziałek, kwietnia 17, 2006

Drugi dzień świąt

Drugi dzień świąt... O pierwszym nie piszę, ponieważ nie warto.. Ot, siedzenie w domu i zapychanie­ brzuszyska :P No w końcu od czegoś te święta są, prawda? :P No tak.. Wiem... Święta powinny charakteryzować się podniosłą, wręcz bosko natchnioną i rodzinną atmosferom. Kto takie przeżył ręka do góry, ale zaznaczam że i tak nie uwierzę :P

Poniżej zdjęcie świątecznego Św. Marcina. Jak widać cisza i spokój, aż ponad miarę ;) Przyznam szczerzę, że bardzo lubię gdy jest tak pusto... Rzadko bywa tam tak pusto...
Po południu, wybrałem się do Lubonia. Nie ot tak, ale w konkretnym celu. Celem tym, było odwiedzenie mojej drogiej koleżanki – Syrenki. Musiałem dostarczyć jej w końcu płytę, która nagrałem i obiecałem oddać w jej łapki, już ponad pół roku temu :P Nie żebym był aż tak niesłowny, po prostu jakoś się nie składało :P

Wybraliśmy się na „krótki” (:P), spacerek nad Wartę, czego efektem jest zdjęcie, poniżej. Może nic specjalnego, ale drzewa jeszcze w zimowych ciuchach stoją, tak samo wszelakie krzaczki, wiec efektu za bardzo niema... ;) Ale i tak było ładnie :P

W drodze powrotnej, udało mi się trafić parę zdjęć starych i zrujnowanych budynków. Tutaj wrzucam jedno, moim zdaniem najciekawsze. Ale to tylko moje zdanie ;)


Ogólnie dzisiejszy dzień, był dniem wariatów, czyli tradycyjnego, durnego i kompletnie bezsensownego śmigusa-dyngusa... Jakoś nie pałam miłością, czy też chociażby szczątkami sympatii do tego dnia... Chyba za stary jestem... A de fakto, od dziś, o rok starszy... Normalnie starzeję się w oczach... Tu łysina, tam siwe włosy, bredzenie jak pensjonariusz domu spokojnej starości i takie tam... Ale, ale, allleeee... Musze z tego tytułu podziękować Koniowi, jako pierwszy wysłał mi życzenia I w sumie jako jedyny... (bo pewnej Cudownej Istoty nie liczę, ona jest ponad podziałami i oczywiście pamiętała ;)) Nie żebym spodziewał się setek życzeń, bo w zasadzie to nigdy ich nie dostaję, ale tym razem, zupełnie zapomniała o mnie pewna osoba... Bardzo ważna osoba... I to naprawdę zabolało... Trudno, jak by to ta właśnie osoba powiedziała: „taki lajf”... Do jutra zapomnę ;) Zapominał bym, odnośnie „święta wariatów”, jak co roku, udało mi się „zachować suchość” z czego jestem niezmiernie dumny :D

edit. Własnie znalazłem kartkę w skrzynce, więc jednak pamiętała, sam się dziwię że w to wątpiłem, ale róznie bywa ;) Posted by Picasa

sobota, kwietnia 15, 2006

Dzień Świętuszenia (czy też święcenia... Dla mnei żadna różnica :P)

Zgodnie z tradycją, oraz ogólnie przyjętemu zasadami savoir vivre, tudzież logika, znów zacznę od początku :D Dziś wszyscy jak poparzeni, starają się posprzątać co jeszcze zostało pominięte, złożyć życzenia komu się da. Trzeba zrobić pisanki... A propo robienia pisanek tu krótki filmik (1,1MB) w tym temacie

Artysta Jajeczno-Nalepkowy


Poniżej, zdjęcie, a właściwie dwa zdjęcia koszyczka, z którym moi rodzice dumnie maszerowali do kościoła. Zjem coś z tego, będę święty ;P
A tu z innego ujęcia:

A to... No cóż... To to, co Tandole lubią w świętach najbardziej, śliczne, pachnące, pieczone mięso, bez większych ograniczeń :D Dobra.. bo wychodzę na przesadne żarłoka... Oka.. Jestem przesadnym żarłokiem... Ale tylko w święta :P:P:P A tak w ogóle, to czego się czepiacie hę? :P
No i to chyba na tyle... No bo co innego można tu jeszcze napisać? Pozostaje mi tylko życzyć wszystkim wesołych i spokojnych świąt... Życzenia oklepane, ale ciężko by było wymyślić coś, dla każdej osoby która odwiedzi to dziwne miejsce ;) Jeszcze raz i zupełnie szczerze: Wesołych Świąt i czego sobie nie zażyczycie ;)
Posted by Picasa

piątek, kwietnia 14, 2006

Drobny cud i dniówka w biblio

Będę mało oryginalny i zacznę od... początku ;) To w końcu najprostszy sposób na rozpoczęcie ;) Tak więc wypadało by zacząć od wyżej wymienionego cudu. Cudem tym, jakże skromnym, a jednak nie byle jakim, jest zarejestrowany na zdjęciu poniżej porządek na moim biurku... Zachowajcie to zdjęcie, za 3 dni, będzie wam przypominać, że to jednak możliwe :P W tym wypadku, cudotwórcą, oraz bohaterem (tudzież szaleńcem), który podjął się tego zadania jest młody. Przyznam szczerze, że nawet mu to wyszło, oczyścił biurko, nie zgracając dodatkowo reszty pokoju, niby nic, ale kto tu był choć raz, wie, że to prawdopodobnie graniczy z cudem :]

Zdjęcie biurka zrobiłem z samego rana, nim zdążyło się cos na nie przypałętać. Później sam zabrałem się za małe porządki, czyli układanie książek, co udało mi się zakończyć, ale tylko to, gdyż musiałem udać się do biblioteki... Kolejna już popołudniowa, czyli szczerze przeze mnie nie lubiana zmiana... Ale dziś nie było złe, biblioteka była czynna tylko do 15tej, więc 15 po, udało mi się zamknąć i zając się rozmową telefoniczna ;) O 16 zjawił się nowy strażnik... Prawdopodobnie mój następca... Całkiem porządny koleś, ale o tym może kiedy indziej, gdy uda mi się strzeli jakaś fote ;)

Odwiedził mnie też inny gość, Martinez. Rowerzysta, wielki farciarz i ogólnie porządny człowiek. Jest jednym z coraz większej liczby ludzi, zarażających cyklozą ;) Tworzy też stronkę poznańskiej masy krytycznej, trochę kłócącą się z ta „oryginalną”, ale wydaje mi się że jednak lepszą. Gdy będzie gotowa, dam do niej link ;)


Wykazał się dziś wyjątkową sklerozą i zapomniał zabrać czapki wychodząc, czego efektem jest kilka zdjęć pod tytułem: „dlaczego Tandol nie nosi czapki z daszkiem”

To po prostu, jak zresztą widać na załączonych obrazkach, mogło by być szkodliwe dla zdrowia, mojego, a także ludzi mijanych na ulicy ;) Zdrowia psychicznego rzecz jasna ;)

Posted by Picasa

Mam tylko nadzieję, że nie zostanę po dwóch ostatnich zdjęciach ochrzczony „stożkogłowym” ;)

poniedziałek, kwietnia 10, 2006

Dzień Myszki

Dziś smutny dzień... Mój, a właściwie nie mój, bo nasz, domowy kociak, zwany Myszką, niestety został uśpiony... Właściwie nie dotknęło mnie to bardzo... Jestem dość odporny na tego typu zdążenia. Chwila, dosłownie chwila smutku, po czym... No cóż... Była członkiem rodziny, przez 9 długich lat, ale to wciąż kot... Mimo to, chciałbym troszkę o niej napisać.

Była naprawdę dobrym kotem, czasami kapryśna, jak na kota, czy tez pełnowartościową kobietę przystało, czasami niesamowity pieszczoch, lecz oczywiście tylko wtedy, gdy ona miała na to ochotę ;) Czyjeś ochoty na przytulenie się, były zazwyczaj zbywane głębokim, gardłowym pomrukiem. Kto miał kota, wie o czym mówię ;)

Myszka była z nami ponad dziewięć lat, przez ten czas, nazbierało się sporo wspomnień, równie wiele „kocich mądrości”, a jeszcze więcej pogubionych wąsów i jasnych kłaczków futra, którymi byli hojnie obklejani wszyscy domownicy, jak i chwilowi goście ;) Przypuszczam ze akurat ta pamiątka po niej, utrzyma się w domu przez najbliższe pół roku ;) Za to poobdzierane meble, również obowiązkowy element wystroju wnętrza każdego właściciela kota, pewnie przez parę lat ;)

Ale, wbrew temu co dotychczas napisałem, nie zajmowała się wyłącznie dewastowaniem otoczenia, oj nie, jeszcze do tego spała ;) A czasem cos jadła ;)

A tak serio, to miała ciekawą umiejętność, potrafiła doskonale wyczuć zły nastrój. Gdy zdarzały się dni, a swojego czasu, zdarzały się notorycznie, gdy do domu wracałem, lub po prostu budziłem w podłym nastroju, z dołkiem, Mycha właśnie wtedy „przyklejała się” do mnie, łasiła, ocierała, czego efektem zazwyczaj była poprawa mojego samopoczucia. Ot taki mały lekarz dusz ;)

Bywało też tak, ze trzeba było przed jej pieszczotami wręcz się bronić. Nie dawała spokoju, dopóki nie została należycie wygłaskana i podrapana pod szyją, czy tez za uszami ;) Określenie jej w takich sytuacjach mianem „upierdliwej” to naprawdę za mało ;) Jej upór i nieugiętość, dorównywały chyba tylko tym kobiecym ;)

Cóż więcej mogę jeszcze napisać? Chyba jeszcze tylko wspomnę co się stało, że już jej niema i jak do tego doszło. Zaczęło się dość typowo. Typowo, jeśli mowa o kotkach, szprycowanych za młodu hormonami, na zatrzymanie, czy też przytłumienie rui... Zaczęły pojawiać się małe guzki na brzuchu, i to nie dziś, nie wczoraj, a właściwie lata temu. Weterynarz, twierdził ze to normalne, więc nikt się nimi za bardzo nie przejmował. Guzki rosły, pojawiła się torbiel która defakto w niczym jej nie przeszkadzała. Więc żyła sobie z tym spokojnie. Ostatnimi czasy, była wręcz do siebie niepodobna. Kot, który jest zbyt leniwy by się bawić, nagle znów odkrywa uroki ganiania za papierkiem po podłodze. Mało tego! Ostatnimi czasy, wręcz zaprzyjaźniła się, z ignorowanym wcześniej psem. Bo między nimi to zawsze były raczej dziwne stosunki. Zasadniczo Mycha rządziła, to ona mogła wyjadać mu z miski, gdy tylko miała na to ochotę i to ona ignorowała, odwracając się wymownie tylnią częścią ciała w kierunku psa, wszelakie jego zaczepki i próby nawiązania zabawy. Ostatnimi czasy natomiast, potrafiła sama zaczepić i ścigać go po mieszkaniu, ot tak, dla zabawy ;)

Ale w końcu, nie dalej jak tydzień temu, Myszka straciła chęć do zabawy, apetyt i zaczęła być osowiała... Guz, zaczął brzydko wyglądać i krwawic... Zaczęło się robić naprawdę nieciekawie... Parę dni temu, została podjęta decyzja, by skrócić, teraz już cierpienie biednego kociaka... I tak oto dziś, w okolicach godziny 19:00 Wylądowała z moją mamą i bratem u weterynarza, który po zbadaniu jej, nie miał żadnych wątpliwości, co do słuszności naszej decyzji. Myszka dostała zastrzyk, jeden, by spokojnie zasnąć, głaskana przez mamę i młodego, a gdy to nastąpiło, otrzymała drugi zastrzyk, który zatrzymał jej małe kocie serduszko...

Ot prawie cała historia kotki zwanej Myszką, małego zwierzaka, który wiele znaczył...


Co do zdjęć, to na górze, zrobione zostało dzisiejszego dnia, to niżej mam może 2 miesiące, jeśli będę miał więcej czasu, postaram się dorzucić jeszcze ze dwie fotki, póki co, te musza wystarczyć...
Posted by Picasa

niedziela, kwietnia 09, 2006

Niedziela...

Cóż.... Prawda jest taka, ze nie bardzo wiem, czy jest dziś o czym pisać... Nie wiem, czy w ogóle powinienem rozpoczyna tego posta... Ale skoro zacząłem to może tak pokrótce:Udało mi się strzelić Całkiem fajne zdjęcie mojego kościoła

A później... Później było całkiem przyjemnie, nawet bardzo przyjemnie ;) Zażyła się okazja na, nie takie znów małe co nieco ;) W Da Grasso, jak zwykle popisali się rewelacyjnym smakiem i niewiarygodnie długim czasem oczekiwania, na zamówioną pizzę ;) Ale to u nich norma, wiec można do tego przywyknąć ;)

Krótka walka z sosem :D



A tutaj coś co Tandole lubią najbardziej, czyli zdjęcie chmury, tego typu fotki będą tu częściej gościć ;)


Kolejna taka sobota...


Dziś była sobota... Tak wiem... Wyjątkowo odkrywcze spostrzeżenie... Tylko to nie była jakaś tam sobota.. O nie... To była kolejna Sobota w bibliotece... Oczywiście nie samotna... Tak dobrze niema... Towarzyszyli mi: jedyny i niepowtarzalny, wyjątkowy, człowiek_temat_rzeka - Zyga


I właściwie to zdjęcie powinno wystarczyć za wszelki komentarz... I póki co niech tak zostanie... może kiedyś, w jakimś dziwnym przypływie czegoś, opisze go szerzej... Póki co, jakoś zmęczony chyba jestem i brak mi ciętego tekstu ;)
W każdym razie spędziłem w jego zacnym towarzystwie większą część dzisiejszego dnia... Jedynym umileniem dnia, była mała kociarnia, mieszkająca na podwórzu biblioteki. Oto jeden z jej dumnych przedstawicieli

sobota, kwietnia 08, 2006

Sakura i Hejzel, jako dumne reprezentantki gminy Mosina i jej dóbr kulturalnych na Wystawie Produktów Regionalnych i Tradycyjnych w "akwarium" poznańskiego WTC.
Pewnie jesteście ciekawi, co też można robić na takich targach? Mam nadzieję, że ten krótki, acz niemały (26MB!) filmik, dosadnie pokaże czemu służą takie imprezy.

Dzwie minuty niczym nie skrępowanej głupoty <---klik
Karmili tam jak widac nalezycie ;) (w kazdym razie ten pan wygląda, jak by nikt mu nigdy niczego nie żałował :P)

I z innej beczki, wręcz pocztówkowe ujecie poznanskiej palmiarni, strzelone, na naprawde miłym spacerze ;) Posted by Picasa