piątek, maja 21, 2010

polSZCZYzna

Zacznę od tego, że jak powszechnie wiadomo (a jeśli nie wiadomo, to właśnie się do tego oficjalnie przyznaję) jestem jak to ładnie ktoś ostatnio określił „aszkołeczny”. Objawia się to tym, iż poza podstawówką, skończyłem tylko jedną prawdziwą szkołę (bo liceum uzupełniające dla dorosłych którego to przez jakiś czas miałem zaszczyt być „uczniem” nie określiłbym mianem szkoły) i to z pewnymi oporami. Na domiar złego była to zaledwie szkoła zawodowa. Do matury tez mi, mimo zaawansowanego już jak na ucznia wieku nie było śpieszno. Troszkę z lenistwa, a troszkę z czystej przekory podszytej odrobina głupoty. Miłością do edukacji nigdy nie pałałem, głównie za sprawą systemu który tą edukację wpajać nam do głów się starał i stara, ale o tym może przy innej okazji. I niech to będzie usprawiedliwienie moich problemów z ortografią i gramatyką oraz wszystkich innych przestępstw jakie można popełnić na języku polskim. Można by powiedzieć, że moje niedouczenie to wada i należy ją jak najszybciej poprawić. Zgadzam się z tym i na tyle na ile pozwala mi moje lenistwo staram się coś robić z tym faktem. Nie jest to może zbyt wielki wysiłek, rzekłbym, że wręcz przyjemność, bo polega głównie na czytaniu literatury wszelakiej, co moim skromnym zdaniem w jakiś sposób rozwija, ubogaca słownictwo, a czasami daję możliwość zabłyśnięcia w towarzystwie. Ale to niedouczenie ma i swoje zalety. Jedną z nich jest możliwość wypisywania takich jak poniższe farmazonów bez drastycznej ujmy na honorze.
Skoro się udało i wstęp mamy za sobą, czas przejść do tekstu właściwego, czyli sytuacji, która wywołała u mnie „święte oburzenie” pomieszane z lękiem o własną teraźniejszość a mych potencjalnych dzieci przyszłość i ogólną głęboką refleksją nad światem i kierunkiem w którym zmierza.
Zainteresowani? To dobrze, może uda się wam wytrwać do końca.
Sytuacja o której mowa, była banalna. Marnowałem sobie radośnie czas biegając z ekranie mojego monitora i dzierżąc w mych wirtualnych rękach Sten'a, na zmianę z Lee Enfild'em radośnie eksterminowałem kolejno, czy tez losowo pojawiających się na ekranie złych i niedobrych wojaków trzeciej rzeszy wyzwalając tym samym okupowaną przez wyżej wymienionych Francję (I taka dygresja – jeśli pani Steinbah po raz kolejny upomni się o niemieckie dobra zrabowane przez polaków w czasie II Wojny Światowej, powinniśmy w odwecie zażądać zwrotu zmarnowanego czasu który to nie jeden nastolatek, a i człowiek dorosły przeznaczył na krwawą wendettę wymierzaną wirtualnym Niemcom za naszych Bogu ducha winnych dziadków i pradziadków. A co! Należy się nam!). Za mymi plecami w tym czasie, mrugał sobie oglądany przez Natalię telewizor. Trwały akurat „Rozmowy w Toku”. Całkowicie pochłonięty ratowaniem świata przed nazizmem nie zwracałem zbytniej uwagi na to co dzieje się na ekranie. Do czasu... Ni z tego, ni z owego moja uwagę przykuła wypowiedz obecnej w studio pani psycholog brzmiącą mniej więcej: „Ja nie rozumie dlaczego pani...”. Myślałem że to przejęzyczenie, w końcu zdarzają się najlepszym, lecz po chwili pani psycholog (na jej szczęście nie posiadam pamięci do nazwisk, bo bez wahania przytoczyłbym dane personalne tejże „Pani Doktor”) znów tłumaczyła komuś opisując swoje odczucia słowami: „Ja nie rozumie takiej postawy...”. Mhm, pomyślałem – będzie grubo. I wierzcie mi – było... Niestety nie potrafię przytoczyć wszystkich kwiatków jakie padły tego dnia w programie ponieważ działo się to jakiś czas temu, a ma pamięć zawodną jest... Zapamiętałem jeszcze tylko iż pani psycholog do kobiet „przesłuchiwanych” przez prowadzącą zwracała się zazwyczaj „kobito”, oraz ogólny poziom jej wypowiedzi, z którego wynikało iż kompletnie nie radzi sobie z własnym życiem, mężem, dziećmi...
I może jestem przewrażliwiony, ale wydaję mi się, że coś tu jest nie tak...
Już od dawna telewizja jest dla większości naszej populacji jedynym kontaktem ze światem i szeroko pojętą kulturą. Dzięki łatwości odbioru zastąpiła książki, krzyżówki, grę w karty, czy chociażby zwyczajne robienie na drutach, dzięki któremu człowiek mógł pobyć sam ze sobą i mieć czas na coś tak oczywistego jak myślenie. W tej chwili włącza się magiczne pudełko i nie trzeba robić nic. Można siedzieć i chłonąć dźwięki i obrazy bez najmniejszego zaangażowania świadomości. Nie mówię że to całkiem złe. Sam jestem dzieckiem telewizji i czasami lubię po prostu wyłączyć się z otaczającej mnie rzeczywistości i gapiąc się w migający ekran masuję mózg kreskówkami. W obecnym przeładowanym zgiełkiem, stresem i pogonią za pieniądzem świecie pomaga mi to w jakiś sposób zachować „psychiczną higienę”.
Co ma do tego „ja nie rozumie” Pani Psycholog? Już tłumaczę.
Dawno już zauważyłem jakie problemy komunikacyjne mają moi rodacy. Zdaję sobie też świetnie sprawę, iż sam nie jestem w tej dziedzinie doskonały. Ba! Daleko mi do doskonałości i poprawności w mowie i piśmie co zresztą zapewne widać w tym tekście. Mimo to staram się walczyć z tym moim „kalectwem”. Wiem że kończenie zdania partykułą „nie” jest złe, ciężko mi się od tego odzwyczaić, ale staram się, bo czemu by nie? Kombinuję co robić by nie rozpoczynać każdego zdania od studenckiego „i wiesz”. Silę się też jak umiem by piękny staropolski przecinek, oraz wszyscy jego podwórkowi koledzy nie pojawiali się zbyt często w moich wypowiedziach. Brak mi też kwiecistości wymowy i jak zakładam nie potrafię po polsku akcentować. Nic to, staram się i będę się starał. Dla siebie, dla innych, dla zasady.
Tylko że ja mam stosunkowo łatwo. Czytam, staram się pisać i kompletnie nie boję się słowników wbudowanych w przeglądarki internetowe czy edytory tekstu. Napisałem „nie boję się”, bo zauważyłem mając okazję grać w różne mordujące bezlitośnie czas „strategiczne gry w przeglądarce” iż większość osób z nich nie korzysta... Z ortografią miałem i zapewne miał będę problemy przez całe życie. Ale od pojawienia się w moim życiu internetu zdecydowanie podniósł się mój poziom w tej dziedzinie. Dzięki właśnie wszelakim automatycznym słownikom, ludziom chętnym do poprawiania mnie podczas rozmów przez komunikatory i własnej chęci do nie odstawania od innych w tej dziedzinie. Dlaczego inni nie skorzystają z tych prostych metod? Bo po co, skoro nawet „doktorowie” mówią jak i oni...
Tutaj chyba czas już wrócić do naszej Pani Psycholog.
Jako dumna posiadaczka kończącego się na „r” zbitka liter przed nazwiskiem, powinna chyba reprezentować sobą troszkę wyższy poziom... I to nie dla tego by się wywyższać, tylko by zwyczajnie dawać przykład ludziom, dla których ten telewizor w którym to miała ambicję się pokazać, jest wyznacznikiem tego jak żyć, co jeść i w jaki sposób się zachowywać. Przecież teoretycznie jest osobą wykształconą, inteligentną i kulturalną, która podjęła się „misji” pomagania innym. I chwała jej za to. Tylko dlaczego podchodzi do tego w taki sposób? Moim zdaniem nie da się tego zrobić w takiej formie, jaką przedstawiła ww Pani Psycholog. A dlaczego? A chociażby dlatego, że każda, nawet najmądrzejsza sentencja wysmarowana kałem na ścianie publicznej toalety, nie będzie miała takie przekazu, jak to samo zdanie, podane w przystępny sposób w książce, na tablicy czy w innej, dowolnej formie sugerującej dbałość o przekazywaną treść. Przykład? Wystarczy wyobrazić sobie kartkę świąteczną od rodziny, w której zamiast standardowych życzeń możemy przeczytać „Dojebanych świąt i zajebistego nowego roku”. Treść oczywista, ale forma raczej nas nie ucieszy (no chyba że taka forma wynika z jakiejś konkretnej zażyłości).
Ale w wypowiedziach Szklanookienkowej Psycholożki może też być i druga strona medalu. Może Pani Psycholog oceniwszy „poziom rozmówcy” kalecząc język i gwałcąc formy starała się znaleźć jakąś platformę porozumienia z osobą której akurat próbowała pomóc. No niby bardzo fajnie. Tylko dwa małe ale:
Pierwsze – gdybyśmy mieli w zwyczaju równać w dół, to już teraz rozmowy z niektórymi ludźmi prowadzilibyśmy waląc kijem w ziemię, podskakując i wydając nieartykułowane dźwięki w kierunku przedmiotu naszej konwersacji.
Drugie – to jednak był program telewizyjny. Dla przypuszczam wielu szarych obywateli wyznacznik norm i jak już wcześniej pisałem – wzór do naśladowania. Więc jeśli jednak Pani Psycholog używała takiego języka w celu jaki opisałem powyżej, powinna się liczyć iż niewielu zrozumie jej intencję, natomiast wielu utwierdzi się w przekonaniu że taka forma wypowiedzi jest absolutna normą, skoro używają jej ludzie z „dr” przed nazwiskiem...
Jeżeli ktoś twierdzi że to przecież błahostka, głupkowaty program w telewizji, a jak wszystkim wiadomo – telewizja kłamie, to spójrzcie w co jesteście ubrani, jak ubrani są ludzie wokół was i zastanówcie się, jak byście chcieli by wyglądało wasze życie, oraz jak oni widzą swoją przyszłość i ambicje. Czyż ten obrazek nie wygląda znajomo?
Jeśli ktoś natomiast będzie miał wątpliwości podparte argumentem w stylu „ale przecież tylu ludzi w naszej szacownej telewizji wysławia się prawidłowo, nie naginając aż tak bardzo zasad polszczyzny i jakoś to nie wywiera pozytywnego skutku na szeroko pojęte społeczeństwo o którym piszę” to trochę racji będzie miał, ale niech nie zapomni, że dla ludzi, w tym i dla mnie, jakimś niepojętym prawem natury, czy innym zrządzeniem losu zły przykład, nawet taki wymagający większego wkładu własnego pod dowolną postacią, jest zdecydowanie bardziej pociągający i bardziej przyswajalny niż ten dobry :)


I to chyba tyle w tym temacie. Proszę nie brać moich wypocin zbyt dosłownie, to po prostu luźna myśl, którą jakimś cudem udało mi się (kalecząc i zapewne gwałcąc przy tym język polski) przelać na ekran komputera by później wpuścić w sieć i po cichu liczyć na jakiś komentarz lub polemikę ;)

Do następnego ;)

Etykiety: