poniedziałek, kwietnia 10, 2006

Dzień Myszki

Dziś smutny dzień... Mój, a właściwie nie mój, bo nasz, domowy kociak, zwany Myszką, niestety został uśpiony... Właściwie nie dotknęło mnie to bardzo... Jestem dość odporny na tego typu zdążenia. Chwila, dosłownie chwila smutku, po czym... No cóż... Była członkiem rodziny, przez 9 długich lat, ale to wciąż kot... Mimo to, chciałbym troszkę o niej napisać.

Była naprawdę dobrym kotem, czasami kapryśna, jak na kota, czy tez pełnowartościową kobietę przystało, czasami niesamowity pieszczoch, lecz oczywiście tylko wtedy, gdy ona miała na to ochotę ;) Czyjeś ochoty na przytulenie się, były zazwyczaj zbywane głębokim, gardłowym pomrukiem. Kto miał kota, wie o czym mówię ;)

Myszka była z nami ponad dziewięć lat, przez ten czas, nazbierało się sporo wspomnień, równie wiele „kocich mądrości”, a jeszcze więcej pogubionych wąsów i jasnych kłaczków futra, którymi byli hojnie obklejani wszyscy domownicy, jak i chwilowi goście ;) Przypuszczam ze akurat ta pamiątka po niej, utrzyma się w domu przez najbliższe pół roku ;) Za to poobdzierane meble, również obowiązkowy element wystroju wnętrza każdego właściciela kota, pewnie przez parę lat ;)

Ale, wbrew temu co dotychczas napisałem, nie zajmowała się wyłącznie dewastowaniem otoczenia, oj nie, jeszcze do tego spała ;) A czasem cos jadła ;)

A tak serio, to miała ciekawą umiejętność, potrafiła doskonale wyczuć zły nastrój. Gdy zdarzały się dni, a swojego czasu, zdarzały się notorycznie, gdy do domu wracałem, lub po prostu budziłem w podłym nastroju, z dołkiem, Mycha właśnie wtedy „przyklejała się” do mnie, łasiła, ocierała, czego efektem zazwyczaj była poprawa mojego samopoczucia. Ot taki mały lekarz dusz ;)

Bywało też tak, ze trzeba było przed jej pieszczotami wręcz się bronić. Nie dawała spokoju, dopóki nie została należycie wygłaskana i podrapana pod szyją, czy tez za uszami ;) Określenie jej w takich sytuacjach mianem „upierdliwej” to naprawdę za mało ;) Jej upór i nieugiętość, dorównywały chyba tylko tym kobiecym ;)

Cóż więcej mogę jeszcze napisać? Chyba jeszcze tylko wspomnę co się stało, że już jej niema i jak do tego doszło. Zaczęło się dość typowo. Typowo, jeśli mowa o kotkach, szprycowanych za młodu hormonami, na zatrzymanie, czy też przytłumienie rui... Zaczęły pojawiać się małe guzki na brzuchu, i to nie dziś, nie wczoraj, a właściwie lata temu. Weterynarz, twierdził ze to normalne, więc nikt się nimi za bardzo nie przejmował. Guzki rosły, pojawiła się torbiel która defakto w niczym jej nie przeszkadzała. Więc żyła sobie z tym spokojnie. Ostatnimi czasy, była wręcz do siebie niepodobna. Kot, który jest zbyt leniwy by się bawić, nagle znów odkrywa uroki ganiania za papierkiem po podłodze. Mało tego! Ostatnimi czasy, wręcz zaprzyjaźniła się, z ignorowanym wcześniej psem. Bo między nimi to zawsze były raczej dziwne stosunki. Zasadniczo Mycha rządziła, to ona mogła wyjadać mu z miski, gdy tylko miała na to ochotę i to ona ignorowała, odwracając się wymownie tylnią częścią ciała w kierunku psa, wszelakie jego zaczepki i próby nawiązania zabawy. Ostatnimi czasy natomiast, potrafiła sama zaczepić i ścigać go po mieszkaniu, ot tak, dla zabawy ;)

Ale w końcu, nie dalej jak tydzień temu, Myszka straciła chęć do zabawy, apetyt i zaczęła być osowiała... Guz, zaczął brzydko wyglądać i krwawic... Zaczęło się robić naprawdę nieciekawie... Parę dni temu, została podjęta decyzja, by skrócić, teraz już cierpienie biednego kociaka... I tak oto dziś, w okolicach godziny 19:00 Wylądowała z moją mamą i bratem u weterynarza, który po zbadaniu jej, nie miał żadnych wątpliwości, co do słuszności naszej decyzji. Myszka dostała zastrzyk, jeden, by spokojnie zasnąć, głaskana przez mamę i młodego, a gdy to nastąpiło, otrzymała drugi zastrzyk, który zatrzymał jej małe kocie serduszko...

Ot prawie cała historia kotki zwanej Myszką, małego zwierzaka, który wiele znaczył...


Co do zdjęć, to na górze, zrobione zostało dzisiejszego dnia, to niżej mam może 2 miesiące, jeśli będę miał więcej czasu, postaram się dorzucić jeszcze ze dwie fotki, póki co, te musza wystarczyć...
Posted by Picasa

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Oby w kocim raju było jej dobrze...

11:24 PM  
Anonymous Anonimowy said...

No cóż... Mnie z pewnością nikt by takiego epitafium nie napisał...

12:31 AM  
Blogger Tandol said...

Jak to nie Syrenuś? Ja bym napisal, napewno dluzsze i ladniejsze ;) Ale jednak bede wdzieczny, jesli nie dasz mi powodu...

1:07 AM  

Prześlij komentarz

<< Home