Noc...
Na wstępie, musze przyznać, iż nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, bo o tej godzinie, pisać notkę... No dobrze, wiem co mnie podkusiło... Mój nastrój... Gdy pisze te słowa, jest godzina 3:02, gdy opublikuje, będzie pewnie z 20 minut później... Mama czas, wyśpię się, albo rano, albo jak nieboszczyka przystało – po śmierci.
Może zacznę w takim razie od tego, co tu robię o tak późnej godzinie. Otóż o tak późnej godzinie, piszę bloga, w sensie notkę tu ja. Czy jakoś tak... Ale wiem że nie o to chodzi... Więc do rzeczy:
Jestem tu, ponieważ 45 minut temu, wróciłem do domu. Wróciłem rzecz jasna rowerem, a powracałem z piątkowa. Co tam robiłem? A no byłem na koncercie „Myslovitz” zorganizowanym z okazji tych tak zwanych „Dni Piątkowa” czy czegoś.. Nie ważne, to opisze w kolejnym, pisanym za dnia, tudzież jakimś wieczorem, poście.
A teraz.... Teraz chciałem napisać, że się boję... Naprawdę boję... Czego? Chyba siebie... Jakiejś przyszłości... Bo widzicie, wracałem stamtąd, z piątkowa znaczy się, ponad 40 minut, zazwyczaj trwa to dwadzieścia, lecz dziś, miałem ochotę „pokulać się po mieście”, co też zrobiłem. A czego się boję... Chyba tego co widziałem, boję się nocnego miasta, miasta widzianego moimi oczyma... A właściwie nie miasta, bo ono, w nocy, ma naprawdę potężny urok... Jak to pewien poeta, bynajmniej nie o mieście: „śmieszy tumani przestrasza”... Boję się, że nie będę miał się z kim, tym co widzę i czuję podzielić. Boję się, ze nikt nie spojrzy tak jak ja, na ten świat, gdzie nawet to co źle, ma swój urok i miejsce... Czuję, że cholernie nie pasuję, gdy tak kulam się ulicami, patrząc na zataczających się, umorusanych zapiekankami przechodniów. Mam wrażenie, zapewne złudne, ale jednak mam, że ludzie których mijam, nie widzą tego co ja... Nie ważne, czy są pijani czy trzeźwi, dla nich, jestem wariatem który niewiadomo co robi o tak późnej porze na rowerze... Bo właściwie... Co ja robię o tak późnej porze na rowerze? Powinienem szybko wrócić do domu, umyć się i iść spać, a nie toczyć się po cichych (gdy pisze te słowa, ktoś drze się w niebogłosy za oknem, że „nasi góra” „LA LA LA” itp...), jakby wymarłych ulicach, delektując się praktycznie każdym napotkanym widokiem... Po co to robić, skoro niema się tym z kim podzielić? Na co komu świat, w którym żyje sam? Nawet nasz teoretyczny stwórca, bał się że nikt nie doceni, tego co zbudował, wiec powołał do tego celu nas... Tylko jakoś ci „my”, coraz rzadziej spełniamy powierzone nam zadanie...
Nie ważne... Powiem szczerze, iż nie chciałem się w tym blogu żalić, dość jest smutnych opowieści, mówiących o tym, jak ciężkie jest życie. Ten, miał wnieść troszkę uśmiechu, do jego potencjalnie-ewentualnych czytelników. Ale czasem chyba nie zawadzi taki post, prawda? Post, w którym mogę napisać, że nienawidzę się, za to, jaki jestem, że chcę, by ktoś pomógł mi się za to polubić. Ale chyba chcę zbyt wiele... Chociaż... Ponoć nie istnieje opcja „zbyt wiele”, zawsze należy wysoko mierzyć ;) Tylko szkoda, ze smutki i żale, są niestety proporcjonalne, do „wysokości mierzenia”...
Koniec smęcenia, co do fotki, została zrobiona jakiś czas temu, w okolicach poznańskiej Areny, a właściwie w przyległym do niej parku Kasprowicza, o ile dobrze pamiętam nazwę. Wrzucam ja, gdyż to chyba jedyne zrobione przeze mnie zdjęcie, na którym „widać noc”. No i w okolicach daty wykonania tej fotki, zaczęło się u mnie dziwnie dziać... Ale o tym, może kiedyś(choć wątpię, żeby w ogóle ;))...
Dobrej nocy, miłego dnia, dzięki za dobrnięcie do tego momentu, a co wytrwalszym – do następnego ;)
Może zacznę w takim razie od tego, co tu robię o tak późnej godzinie. Otóż o tak późnej godzinie, piszę bloga, w sensie notkę tu ja. Czy jakoś tak... Ale wiem że nie o to chodzi... Więc do rzeczy:
Jestem tu, ponieważ 45 minut temu, wróciłem do domu. Wróciłem rzecz jasna rowerem, a powracałem z piątkowa. Co tam robiłem? A no byłem na koncercie „Myslovitz” zorganizowanym z okazji tych tak zwanych „Dni Piątkowa” czy czegoś.. Nie ważne, to opisze w kolejnym, pisanym za dnia, tudzież jakimś wieczorem, poście.
A teraz.... Teraz chciałem napisać, że się boję... Naprawdę boję... Czego? Chyba siebie... Jakiejś przyszłości... Bo widzicie, wracałem stamtąd, z piątkowa znaczy się, ponad 40 minut, zazwyczaj trwa to dwadzieścia, lecz dziś, miałem ochotę „pokulać się po mieście”, co też zrobiłem. A czego się boję... Chyba tego co widziałem, boję się nocnego miasta, miasta widzianego moimi oczyma... A właściwie nie miasta, bo ono, w nocy, ma naprawdę potężny urok... Jak to pewien poeta, bynajmniej nie o mieście: „śmieszy tumani przestrasza”... Boję się, że nie będę miał się z kim, tym co widzę i czuję podzielić. Boję się, ze nikt nie spojrzy tak jak ja, na ten świat, gdzie nawet to co źle, ma swój urok i miejsce... Czuję, że cholernie nie pasuję, gdy tak kulam się ulicami, patrząc na zataczających się, umorusanych zapiekankami przechodniów. Mam wrażenie, zapewne złudne, ale jednak mam, że ludzie których mijam, nie widzą tego co ja... Nie ważne, czy są pijani czy trzeźwi, dla nich, jestem wariatem który niewiadomo co robi o tak późnej porze na rowerze... Bo właściwie... Co ja robię o tak późnej porze na rowerze? Powinienem szybko wrócić do domu, umyć się i iść spać, a nie toczyć się po cichych (gdy pisze te słowa, ktoś drze się w niebogłosy za oknem, że „nasi góra” „LA LA LA” itp...), jakby wymarłych ulicach, delektując się praktycznie każdym napotkanym widokiem... Po co to robić, skoro niema się tym z kim podzielić? Na co komu świat, w którym żyje sam? Nawet nasz teoretyczny stwórca, bał się że nikt nie doceni, tego co zbudował, wiec powołał do tego celu nas... Tylko jakoś ci „my”, coraz rzadziej spełniamy powierzone nam zadanie...
Nie ważne... Powiem szczerze, iż nie chciałem się w tym blogu żalić, dość jest smutnych opowieści, mówiących o tym, jak ciężkie jest życie. Ten, miał wnieść troszkę uśmiechu, do jego potencjalnie-ewentualnych czytelników. Ale czasem chyba nie zawadzi taki post, prawda? Post, w którym mogę napisać, że nienawidzę się, za to, jaki jestem, że chcę, by ktoś pomógł mi się za to polubić. Ale chyba chcę zbyt wiele... Chociaż... Ponoć nie istnieje opcja „zbyt wiele”, zawsze należy wysoko mierzyć ;) Tylko szkoda, ze smutki i żale, są niestety proporcjonalne, do „wysokości mierzenia”...
Koniec smęcenia, co do fotki, została zrobiona jakiś czas temu, w okolicach poznańskiej Areny, a właściwie w przyległym do niej parku Kasprowicza, o ile dobrze pamiętam nazwę. Wrzucam ja, gdyż to chyba jedyne zrobione przeze mnie zdjęcie, na którym „widać noc”. No i w okolicach daty wykonania tej fotki, zaczęło się u mnie dziwnie dziać... Ale o tym, może kiedyś(choć wątpię, żeby w ogóle ;))...
Dobrej nocy, miłego dnia, dzięki za dobrnięcie do tego momentu, a co wytrwalszym – do następnego ;)
1 Comments:
Noc, a nocą gdy nie spię wychodzę choć nie chcę...spojrzeć na chemiczny świat, pachnący szarościa...z papieru miłością...
Prześlij komentarz
<< Home