niedziela, maja 27, 2007

3 w 1

Jako że znów sie rozleniwiłem jeśli idzie o pisanie notek, to by lenistwu stało się zadość, ta notka, będzie jakby kompilacja i skrótem trzech dni, o których w jakiś sposób (moim, skromnym zdaniem) warto wspomnieć. Pierwszy z tych dni, była to niedziela 13. 05. w którą to, po wyjściu z kiosku i przełamaniu ciągle gdzieś jeszcze zalegającego we mnie rowerowego lenistwa, postanowiłem wybrać sie „gdzieś”. Czynnikiem decydującym o tym, w która stronę sie udam po opuszczeniu bramy był... Wiatr... Zwyczajnie uznałem, iż pojadę w stronę, z której wieje, by gdy przyjdzie czas wracania do domu, stał sie moim sprzymierzeńcem i pchał mnie ku czemuś ciepłemu do jedzenia oraz gorącemu prysznicowi. Jednym słowem zdałem sie na swoje lenistwo i słaba jeszcze w tym roku kondycje. Wybór okazał sie, jak zazwyczaj jeśli idzie o wycieczki rowerowe - właściwy. Wiatr tego dnia, wiał z południowego zachodu, A więc był dla mnie jak się później okazało – wiatrem z Mosiny. Ale jak to w takich chwilach zwykłem pisać – po kolei :)

Postanowiłem wybrać sie tam Nadwarciańskim Trasa Turystyczną. Bardzo malownicza, leśna droga, która prowadzi, jak sama nazwa wskazuje wzdłuż Warty. Nie jest niestety na każdy rower i dla każdego, gdyż niektóre odcinki są dość trudne. Znaczy... Jest właściwie jedno strome przewyższenie, na które rower zazwyczaj trzeba wprowadzić, a gdzieniegdzie piach może zmusić właścicieli rowerów o wąskich oponach, do przeprowadzenia swoich pojazdów przez parę metrów, zdarzają sie też częściej niż często złośliwe korzenie, ale w końcu to las, więc jeśli gdzieś na drodze powinny wstawać korzenie, to chyba właśnie tam ;) Nie jedzie sie ta trasa szybko, ale zdecydowanie przyjemniej, niż asfaltową, a właściwie imitującą asfalt ścieżką, którą dane mi było później wracać.

W każdym razie lasem dotarłem do Puszczykowa, ale niestety nie bez komplikacji, jednej małej komplikacji mówiąc ściślej. Był nią owad, który to nie wiedzieć czemu, postanowił spojrzeć mi głęboko w oko... Się tak zapatrzył, że aż w nim utkwił... Poszczypało, póki nóżkami wywijał walcząc dzielnie o kolejny haust powietrza, lecz po chwili na szczęście przestał... A gdy przestał.. Cóż... Juz tylko czułem w oku obecność jego miniaturowych zwłok, z tym sie dało żyć, mimo iż było niewygodne oraz irytujące... Będąc w Puszczykowie, chciałem usiąść i po rozkoszować się jakimś deserem, lub lodami, z legendarnej, tudzież wręcz kultowej lodziarni Kostusiaka, ale była to jak pamiętacie niedziela... Gdy tam dotarłem i ujrzałem kolejkę, w której stało dobre 30 osób... Jakoś tego dnia akurat, nie chciałem być „trzydziestymktórymś”, więc zwyczajnie pojechałem dalej. Loda skonsumowałem, gdy siedząc na Mosińskim rynku, obserwowałem zwyczaje tamtejszej młodzieży, niczym nie różniące sie zresztą od zachowań godowych każdej innej młodzieży... Jest sobie grupka nastek, są „młodzi mężczyźni” w sile wieku lat 23 i ich naładowane głośnikami samochody. Standardowe tokowanie, po czym wszyscy rozchodzą sie w swoje strony, udając że jedni, drugich nie widzieli. Uroczo, czyż nie? I gdy tak siedziałem, pochłaniając metodycznie BigMilk'a, wysłałem Sakurowej eskę, zawierająca informacje o moim obecnym położeniu. Jak by ktoś nie wiedział, Sakur mieszka rzut beretem od Mosińskiego rynku, toteż po 5 minutach siedziała obok mnie :)
I tu ważne spostrzeżenie – gdy tylko powiedziałem jej, o bagażu w oku, natychmiast zaoferowała swą pomoc. Na początku odmówiłem, lecz po chwili zdecydowałem sie jednak oddać swe oko, w Sakurze łapki. To była słuszna decyzja, chwila strachu i po zwłokach w paczydle nie było śladu. Sakur wyjątkowo sprawnie pozbyła sie zalegającego tam plugastwa, czerpiąc przy tym taka radochę, że gdy będę chciał jej zrobić prezent na urodziny czy imieniny, to po prostu nałapie oczami owadów i dam jej do wydłubania :) Robaki, nie oczy... żeby nie było niedomówień...
Po udanym zabiegu, Sakur postanowiła pokazać mi cmentarz Mosiński, a ja, jako że ostatnimi czasy mam dziwna ciągotę w stronę wszelakich nekropolii, o czym będzie za chwilę, z chęcią podążyłem za nią. Gdy już zwiedziliśmy cmentarz, nadszedł czas rozstania, gdyż moja przewodniczka, wybierała sie na jakiś koncert w (tu coś jakby ironia - Poznaniu) i ruszyłem w kierunku mego miasta, nieznaną mi, a mniej więcej wytłumaczona przez Sakura drogą, wzdłuż kanału Mosińskiego. Powiem szczerze, że kanał choć wąski, ma mroczny klimacik, co zdecydowanie działa na jego plus :)


Gdy dotarłem do sporego rurociągu który widzicie poniżej,

musiałem wysłać eskę, Do Sakurowej, bo nie pamiętałem którędy mam dalej jechać. A jako iż ja to ja, a nie ktoś inny, musiałem coś źle zrozumieć, przez co trafiłem na niesamowicie piaszczysta drogę, prowadzącą obok wyrośniętego i mocno zarośniętego młodnika.

I walcząc tak z piachem, na najniższych przełożeniach w rowerze, dotarłem do czegoś, co chyba jest stacją pomp, lub punktem kontrolnym na pełznącym w wale obok mnie rurociągu.

Budynek ten, jakoś dziwnie kojarzący mi sie z bunkrem, budził jakiś taki niepokój w leśnej ciszy. Nacieszyłem się tym niesamowitym nastrojem, po czym ruszyłem dalej. Wyłoniłem sie z lasu w Puszczykowie i uznałem, że skoro znów tu jestem, wybiorę sie na cmentarz, gdzie leżą moje dwie ciotki, byłe siostry zakonne. Cmentarz znalazłem bez problemu, gorzej z grobem ciotek... Mimo to, nie zmarnowałem czasu, usiadłem na ławce i cieszyłem sie cmentarnym spokojem, oraz niezrównanym Puszczykowskim powietrzem.
Zastanawiam sie, co też takiego jest w cmentarzach, że miast działać na mnie przygnębiająco, podnoszą mi nastrój i uspokajają... Zastanawiałem się nad tym dość długo, doszedłem do wielu wniosków. Przede wszystkim, chodzi o nieuchronność tego, co cmentarze symbolizują, tego co równa wszystkich ludzi. Nie ważne czy ktoś jest biedny, bogaty, zły czy dobry, wobec śmierci, wszyscy jesteśmy równi, przerażająco równi... Umrę w swym kieracie, tak samo, jak człowiek, który nad tym kieratem stoi z batem... To nas równa, w gruncie rzeczy, nikt nie jest lepszy...
Fascynują mnie tez nagrobki, nie to kto w nich leży, tylko same nagrobki. Najróżniejsze, od prostych krzyży, po pomniki będące wręcz dziełami sztuki. Zadziwiające jest to, ile czasu poświęcamy, lub staramy sie poświęcać zmarłym, przykra natomiast, jest wyraźna rywalizacja w tym, kto ma ładniejszy grób, droższy pomnik, czy lepsze miejsce, najlepiej obok kogoś ważnego. Zastanawia mnie jedna rzecz. Na ile te wspaniałe groby, są hołdami dla zmarłej osoby, a na ile wyrzutami sumienia tych, którzy je stawiają? Czy to nie jest przypadkiem tak, że dopiero po śmierci doceniamy wartość drugiego człowieka? Tylko to juz chyba troszkę za późno... Zawsze doceniamy to, co straciliśmy... Uczę się, postępować inaczej, cmentarze mi w tym chyba pomagają... Kiedyś sie może nauczę ;)
Cmentarz ten odwiedzałem jeszcze kilka razy, zrobiłem też parę zdjęć, które możecie obejrzeć poniżej.









Gdy już wyjechałem z cmentarza i kierowałem sie w stone Poznania, mym oczom ukazał sie stary kościółek,

postanowiłem obejrzeć go z bliska. A gdy krążyłem dookoła, postanowiłem i wejść do środka, a co! Raz na parę lat wizyta w kościele mi nie zaszkodzi ;) Powiem wam szczerze, iż mam nieodparte wrażenie że organista wiedział z kim ma do czynienia... Gdy tylko wszedłem do zupełnie pustej świątyni i usiadłem spokojnie w ławce, z organów kościelnych, zabrzmiała Bachowska „Fuga”, jak ny organista wiedział, że taki antychryst jak ja przyszedł... No nie ważne... Spędziłem w tymże kościele sporo czasu, bo na „Fudze” sie nie skończyło, odsłuchałem jeszcze kilka utworów, których nazw niestety nie potrafię podać, po czym w końcu i finalnie udałem sie w kierunku Poznania. Czy aby na pewno? Otóż nie ;)
Jadąc prze Luboń, nie mogłem się oprzeć pokusie, by zadzwonić do Syrenki, z zapytaniem, czy jest może w domu. Była, więc i piwo wypiła ;) Czas z Syrenką, nigdy nie jest czasem straconym ;) I choć sama miłością do rowerów nie pała, a wręcz przeciwnie darzy je raczej chłodnym uczuciem,, w ogródku trzyma takie oto cudeńko

Zawsze mnie ta doniczka zachwyca, nie mogę sie oprzeć pokusie fotografowania jej :)

Jeżdżąc tak do Puszczykowa, które jest zdecydowanie za blisko poznania, przez co, nie pozwala sie porządnie zmęczyć, zapuszczałem się do Mosiny, co by nabić sobie troszkę kilometrów. I tutaj, nie mogę oprzeć sie pokusie i muszę pokazać dworzec kolejowy w Puszczykowie, moim nie znającym sie na architekturze zdaniem, jest naprawdę cudowny, szkoda że taki zaniedbany...







I tak tam sobie jedząc, pewnego dnia, zawitałem pod Sakurowym domem. Sakur zeszła do mnie na dół, po czym zapytała, czy nie wybiorę sie z nią i jej kuzynem – Kubą, na „hopki”, bo chce mu zrobić parę zdjęć, jak ten, szybuje na rowerze. Tutaj muszę powiedzieć, iż Kuba jest downhillowcem, czyli w moim mniemaniu wariatem ;) Ale wariatem w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu :) Niesamowicie pozytywny człowiek, z zdrową pasją i odwaga, na jaka ja sie nigdy nie zdobędę ;) Powiem szczerze, że mimo iż Kuba początkującym zjazdowcem jest, robi na mnie wrażenie prędkość z jaką porusza sie po leśnym terenie w dół, oraz jego skoki, które udało mi sie uwiecznić (wraz z Sakurem, która te skoki uwieczniała za pomocą prawdziwego aparatu).

Ta zamazano postać, to oczywiście Kuba, niestety prędkość z jaka mój telefon chwyta obraz, pozwala na tylko tyle, gdyby natomiast mieć Jackową lustrzankę... Taaaak..... :] Sie rozmarzyłem... :P



Po popstrykaniu i utracie około litra krwi, na rzecz podtrzymania życia lokalnych komarów, udaliśmy sie w drogę powrotną. Zostałem odprowadzony do skraju Mosiny, po czym ruszyłem w powrotna drogę. Po drodze w Puszczykowie, spotkałem jeszcze „Krzysztofa” (dlaczego w cudzysłowie, może kiedyś będzie okazja, to opiszę ;) ) kolegę Jacka, z którym zamieniłem kilka słów, po czym czmychnąłem w stronę domu, gdyż zaczęło sie robić niebezpiecznie ciemnawo...

I to chyba na tyle... 3 watki, w jednej notce, kolejna będzie relacja z Masy Krytycznej i mam nadzieje, że pojawi sie w ciągu kilku dwóch dni ;)
Do następnego ;)

4 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Mamy doniczka to jest :)
Ale ładna, faktycznie.
Czekam na kolejne odwiedziny i przepraszam za dzisiaj :P

10:17 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Tandol...ja nie wiem czy pamietasz ale jestes....



WIEWIÓRMAAAAAN :D

11:17 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Myślę, że jeѕt tо jeԁen
z nadzwуczajnych artyκułów jaκіe
spotkałam. Jеѕtеm radosna, że mogłаm ѕię z
nim zapoznаć. Proszę o wіęcеj:).


Vіѕit my web ѕіte :: pompy ciepła

5:46 AM  
Blogger Tandol said...

Dziękuję bardzo anonimowa wielbicielko pomp ciepła ;)
I niestety, ale taki tekst się tu zbyt szybko nie pojawi...

3:52 PM  

Prześlij komentarz

<< Home