wtorek, kwietnia 17, 2007

Płyta nagrobna

Skąd ten tytuł? Obiecuje powiedzieć, ale to za chwilę, najpierw, trzeba zacząć standardowo, czyli od początku.

Jak wiecie, widzicie i możecie sprawdzić jeśli nie wierzycie, długo niczego tu nie pisałem. Długo, to raczej delikatne słowo... Nie miałem czasu, chęci, a przede wszystkim nic się u mnie nie działo... No nie takie znów nic... Bo jednak trochę się działo, lecz w sferze uczuciowej, a nie... Cóż... a nie takiej, jaka pojawiała się dotychczas na blogu, bo jak wiadomo, nie zakładałem go po to, by się użalać i skarżyć, tylko.. no tak.. w sumie to założyłem go przez przypadek i postanowiłem ze skoro juz jest, to podzielę się kilkoma fotkami z mojego telefonu, oraz kompletnie pozbawionymi sensu wypowiedziami własnymi. Co mi chyba nawet wychodziło ;) Swoją drogą... Wiecie ze niedawno minął rok od momentu gdy powstało TTP? Nie wiele przez ten czas napisałem, ale to chyba dobrze, nie można przecież być więźniem bloga, prawda? To on jest dla mnie, nie ja dla dla niego :) Ma ma nadzieję, że mimo wszystko, jeszcze parę notek tu napiszę i parę osób je przeczyta ;) Idzie przecież lato. Czas długich dni, ciepłych nocy, pachnącego lasu, wycieczek i oczywiście tego co się w moim wypadku z nimi wiąże - roweru, który tak bardzo ostatnimi czasy zaniedbałem... Stoi biedak na strychu i czeka, aż zmobilizuję się do zakupienia odpowiednich części i odprowadzenie go do mechanika na pewien czas. Tylko chęci na wybranie się do sklepu i załatwienia potrzebnych rzeczy, jakoś potwornie mi brak... Ale wczoraj, przymusiłem się, przetarłem wstępnie i na sucho siodełko, kierownicę oraz ramę, zdziwiłem się, ze po tak długim czasie, w kołach jest dość powietrza, by nie trzeba było zmagać się z pompką i ruszyłem na króciutką przejażdżkę, co by powoli i stopniowo przyzwyczaić pewne części ciała, do, że tak powiem „sezonu”.

Nie chcąc jechać daleko, kręciłem sie po okolicy, a rozklekotany, nienasmarowany rower, z przeskakującym łańcuchem, ni z tego ni z owego, zawiódł mnie tam, gdzie przynajmniej w teorii, prędzej czy później trafi każdy z nas – na cmentarz...

Nie wiem dlaczego, ale lubię cmentarze, teraz jest mi do nich jakoś szczególnie tęskno, ale niestety na swój czas czekać muszę i nigdzie dalej się póki co nie wybieram. Usiadłem sobie na ławeczce chłonąc te specyficzny klimat i spokój, rozglądałem się dookoła.

W pewnej chwili, nie wiedzieć dlaczego, uderzyła mnie dziwna myśl: „Po co to wszystko? Po co te groby, kwiaty, świeczki i pomniki? Przecież zmarłemu, jest tak naprawdę wszystko jedno, a żywym było by pewnie wygodniej bez grobów o które trzeba dbać i za nie płacić, hektarów przestrzeni zajmowanych przez nekropolie, Tysięcy zniczy które gasną i milionów kwiatów, które więdną, bo ich życie przerwano, by uczcić pamięć kogoś, kto zdaniem ludzi jest ważniejszy od nich. Nie łatwiej postawić sobie zdjęcie czy obrazek na komodzie i czasem sie do niego uśmiechnąć? Przecież nie zapominamy tchy ludzi, których grzebiemy, a tak byłoby... Cóż... Bliżej, łatwiej, taniej...”

Otóż nie, tak nie byłoby łatwiej. Potrzebujemy miejsca, w którym będzie ta osoba, potrzebujemy pomnika, by podkreślić jej odrębność, potrzebujemy zniczy i kwiatów, by móc udawać, że ona tam jest, że robimy to dla niej... Człowiek to dziwne zwierzę... Dlaczego? Bo podobno jedyne, które zdaje sobie sprawę z faktu przemijania, z własnej śmiertelności i tego, że potem nie ma już nic... I mimo że wiemy o tym doskonale, nie dopuszczamy tej myśli do siebie, boimy się przeminąć. Po to, by było nam łatwiej z tym żyć, tworzymy sobie bogów i całe „systemy wiary”. Gdybyśmy naprawdę wierzyli w życie wieczne, nie bali byśmy się śmierci. A boi się jej każdy, nawet ten najbardziej wierzący... Cmentarz natomiast, to miejsce, w które „delegujemy” zmarłego. Daje nam złudzenie, że ta osoba, mimo iż odeszła bezpowrotnie, ciągle tam jest. Możemy jechać do niej, możemy do niej mówić, możemy w końcu to, co chyba dla nas najważniejsze – czuć się jej ciągle potrzebni paląc świeczki i sprzątając grób. Zdjęcie na półce tego nie daje, to tylko zdjęcie, można je czasem odkurzyć i co z tego?... Nikogo tam przecież niema...

Potrzebne jest nam miejsce, potrzebna jest nam ta płyta nagrobna, z wyrytymi na niej danymi osoby, która bezpowrotnie straciliśmy.



I TA OTO NOTKA JEST TAKĄ WŁAŚNIE PŁYTĄ NAGROBNĄ

Poświęcona osobie, którą kocham, tak, jak jeszcze nikogo, a przez swoje słabości, straciłem chyba całkowicie i bezpowrotnie...




Powabną...


Słodką...


Jedyną...


Ehhh... Ponad półtora roku temu, poznałem osobiście dziewczynę, którą wcześniej znałem tylko i wyłącznie z internetu. Znałem ją powiem szczerze słabo, bo jak to sobie później, gdy juz znaliśmy się co najmniej dobrze, powiedzieliśmy – unikaliśmy się. Każde z nas kogoś miało (raz ja byłem zajęty, raz ona), każde chciało przy tym kimś pozostać, a drugie nie chciało czegoś psuć więc nie kusiliśmy losu. Ale gdy ona, zjawiła się tu, w poznaniu, sprawy nabrały trochę innego obrotu...

Ja już wtedy byłem sam, ona – nie. I tu miejsce na moją winę, na grzech, który popełniłem, a za który teraz płacę... Mianowicie... Podobała mi sie na tyle, ze postanowiłem ją „odbić”. W pewien sposób mi sie to udało, dlaczego tylko w pewien? Już tłumaczę.

Rozbudziłem w niej pewne uczucia do mnie, nie wiem właściwie czy ja, czy to co zacząłem do niej czuć. Zaczęło się robić między nami gorąco... Bardzo gorąco... Lecz mimo tego całego „żaru”, ona nie zakończyła trwającego związku... Powinienem odpuścić, powinienem dać spokój widząc, że tam sie nie kończy, ale już chyba za bardzo zaczęło mi zależeć... Jeszcze mogłem sie wycofać, ale zwyczajnie nie chciałem. Wierzyłem, że ona będzie chciała być ze mną. Tamten związek, rozpadł się latem, w wakacje, ciężko mi wyrazić, jak do tego czasu się męczyłem. Nie było prostą rzeczą wiedzieć, że ona jedzie do niego na weekend, lub że on, będzie tu przez chociażby jeden dzień. Naprawdę cierpiałem, ale wierzyłem że będzie warto, że doczekam sie szczęścia. I doczekałem się... Przeżyłem z nią najwspanialszego sylwestra w swoim życiu, dzień później, w nowy rok, na przystanku autobusowym, powiedziała mi, że mnie che. Że chce, bym z nią był, że przemyślała, że czuje, że wie, iż to mnie chce mieć u boku. Ciężko opisać, jak bardzo byłem szczęśliwy... Po tym wszystkim, po blisko roku męczenia się, wyrzekania wielu rzeczy, walki ze sobą i dawania wszystkiego co potrafiłem, w zamian dostając naprawdę niewiele – osiągnąłem cel. Byłem najszczęśliwszym idiotą na tej planecie. Niecałe dwa miesiące później, byłem już tylko idiotą... Czułem się z nią wspaniale, pojawiły się, a właściwie umocniły plany i marzenia, które snułem sobie po kątach, nie przyznając sie na głos. Wszystko zaczęło nabierać sensu i miałem motywację, by starać sie jeszcze bardziej. Pierwszy miesiąc był naprawdę wspaniały, jeśli miałem jakieś wątpliwości, prysnęły. Zbliżyła się do mnie, była przy mnie, gdy mój ojciec trafił do szpitala. Sprawy sobie nie zdawałem, ile taki coś, może dla mnie znaczyć. Znaczyło więcej niż wiele. Potem zaczął się drugi miesiąc. Już nie było tak fajnie, pojawiły się problemy, lecz nie między nami. Zmarła jej babcia, zbliżały jej się terminy oddawania kolejnych rozdziałów pracy magisterskiej... Pytałem, co sie dzieje, dlaczego jest gorzej. Mówiła że to stres, że to nawał pracy. Jakoś nie zauważyłem, że znów rozmawia ze swym byłym... Znaczy... Widziałem... Pytałem o to... Ale wierzyłem że nic się nie dzieje... Po prostu wierzyłem... Pewnej niedzieli, poszliśmy na obiad, chciałem spędzić z nią czas, bo ostatnio było go mało, tego dnia, ostatni raz usłyszałem „kocham cię”, następnego ze mną zerwała... Na pytanie: „czy byłaś ze mną szczęśliwa”, odpowiadała że tak... Na pytanie „dlaczego odchodzisz?”, nie potrafiła odpowiedzieć... We wtorek, była już we Wrocławiu u niego, wmawiając mi, że to Toruń i starzy znajomi... Wiedziałem że kłamie... Nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo chciałem jej wierzyć... Ehhh... Potem było już tylko gorzej...

I nie będę tego opisywał, bo to już naprawdę jest „nasz sprawa”, powiem tylko, że dowiedziałem sie o sobie kilku rzeczy:

Dowiedziałem się, że nie tylko że potrafię płakać, ale i wyć.

Wstydzę się tego...

Dowiedziałem się, że ze strachu i w złości, potrafię wygadywać niesamowite głupoty, nawet grozić...

Wstydzę się tego...

Dowiedziałem się, że jestem niekonsekwentny, gdy bardzo mi na kimś zależy...

Wstydzę się tego...

Dowiedziałem się, że jestem potwornie słaby, gdy mnie ranić

Wstydzę się tego...

Dowiedziałem się, że potrafię kochać mimo wszystko... Mimo bólu i krzywdy mi zadanej...

Tego, po prostu żałuję...


I nie chce drodzy czytający, poklepywania po plecach, bo to niczego nie zmieni... Wiem, że musze sie oswoić z sytuacją, musze jakoś sobie poradzić, tak jak i ona... Wiem że będzie lepiej, a świat sie nie skończył, tylko kręci sie dalej. Ale i tak mi gorzej niż źle... Musi samo minąć... Odczynić ten urok, może jedna osoba, ale ona tego nie chce... Mimo to, może na mnie liczyć... Sam nie wiem dlaczego...

Dziękuje wszystkim, którzy pomagają, a jest was wielu, może kiedyś uda mi sie odwdzięczyć, oby nie w ten sam sposób... Dziękuje :)


Teraz zostałem sam, z własnymi myślami... Przez to, iż nie radziłem sobie z bólem i żalem, że nie potrafiłem oddać tego, o co tak długo walczyłem nienawidzisz mnie... Nienawidzisz mnie, za wszystkie rzeczy, które zrobiłaś... Chciałbym tak potrafić...

Potrafię sie tylko zastanawiać i umartwiać, czy sobie radzisz...

Potrafię tylko sie bać, że zepsułem Ci życie...

Potrafię żałować tylko tego, że nie jesteś szczęśliwa...

I w tej chwili, oprócz tego, nie potrafię nic... Wszystko jest marnością...

Mam nadzieję, że ta notka będzie dla Ciebie tym, czym jest dla mnie, jak litery na nagrobku, mówi tylko, kto tu leży, cała reszta, jest tylko w naszych głowach i na kilku zdjęciach...




I wiesz?.... To straszne, gdy co dzień wstawałem dla Ciebie, każda moja myśl, każdy czyn, były dla Ciebie, lub myślałem o tym, co powiesz, gdy sie o nich dowiesz... Nagle niema niczego... Półtora roku życia dla Ciebie... Nagle niema nic... A ja ciągle robię wszystko dla Ciebie... Kiedyś odwyknę...

Przepraszam jeszcze raz..

Nie napisałem wszystkiego, co bym chciał napisać... Mam nadzieję, że to wystarczy...


Przepraszam...

9 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

układam się z drzwiami
może wbity pod żebro klucz
znów zostawi ślad
ładnie mi będzie w czerwonym

mały odcień na białym
nie wygląda jak plama

przez zamknięte okno zerkam w prześwit
od środka próbując poruszyć cień

gdy zabraknie już rąk do pary
po jednej stronie zostanie tylko o d d e c h

10:56 PM  
Blogger Tandol said...

Hmmm... Podpiszesz się?...

11:35 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Ciekawe ujecie tematu, lapie za serce. podczas czytania dwukrotnie wstawalem w poszukiwaniu chusteczek.

To naprawde slodkie, ze tak ja gloryfikujesz, umniejszajac siebie rownoczesnie do rozmiarow malego, przestraszonego, biednego robaczka u jej stop. I choc piszesz ze nie chcesz poklepywania po plecach, doskonale wmontowujesz sie w role ofiary.

Potrafię sie tylko zastanawiać i umartwiać, czy sobie radzisz...

Potrafię tylko sie bać, że zepsułem Ci życie...

Potrafię żałować tylko tego, że nie jesteś szczęśliwa...

I w tej chwili, oprócz tego, nie potrafię nic... Wszystko jest marnością...

INAF, KURWA, INAFFFF, jak mawial wkurwiony puchatek.

toz to sam mickiewicz(z werterem na plecach) - wydawalo mi sie, ze stac Cie na wiekszy obiektywizm i zdecydowanie bardziej ciety jezyk.

Tandol - wiem ze ze mnie cham i prostak, nie obrazaj sie za te slowa, ale krew sie gotuje jak widze blagajacego faceta.

Wez sie w garsc, w koncu w nas sarmacka krew, nie woda ;)


nieczuly i cyniczny
w wojsku smacznie spiacy

12:06 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Cuz moge powiedziec. Ani Derin Ani Tandola nie znam osobiscie aczkolwiek z tego co jest mi wiadomo to Z Derin jest niezle ziolko. Potwierdzila to ta notka. Jak mozna jednego dnia mowic komus ze go sie kocha a nastepnego zostawiac? Tak jakbys palila papierosa i wywalila peta. Przeciez ten pet to jest jakas czesc tego papierosa. Wg mnie zabawilas sie Tandolem wykozystalas go, a jak juz poczulas ze dal ci wszystko co mogl poprostu zmieniasz go na inny model.
Co mnie najbardziej denerwuje to fakt ze Tandol przejal twoj styl z bloga. Tzn urzalania sie nad soba i pieprzenia (inaczej tego ujac nie umiem) jak mu jest zle. Z jednej srony nie dziwie mu sie bo naprawde musial ostro po jajach od ciebie dostac ze tak pisze a nie inaczej, aczkolwiek dziwie mu sie tez ze potrafil przewidziec tego. Tak wiem madrzy jestesmy po czasie - wiem bo mialem identyczna sytuacje lecz to ja oprzytomnialem i w pore wycofalem sie z tej zalosnej gry.

Ostatnie moje slowa do ciebie Derin sa takie. Jak mowisz ze kochasz trzymaj sie tego. Faceci to nie rekawiczki. Modne panienki zmieniaja rekawiczki co 2 tyg ale tak naprawde to nie sa ani modne ani to nie one zmieniaja...

11:43 PM  
Anonymous Anonimowy said...

A myk myk myśli, że ktoś tu nie do końca uważnie czytał tego posta... Pan moro99 krytykuje osobnika Derin (myk myk zgaduje, że chodzi o kobietę) ale do Pana Tandola nie ma nic, chociaż ten się przyznał, że wlazł z buciorami... I by nie było, myk myk nie twierdzi, że owa Kobita postapiła dobrze... Z drugiej strony myk myk z chęcią poznałby jej punkt widzenia... Bo trochę mi to wszystko śmierdzi stronniczością... Ale co tam myk myk wie...

7:48 AM  
Anonymous Anonimowy said...

niech myk myk poczyta sobie bloga derin. Stronniczy moze i jestem - nie przecze - dlaczego? - mam swoje powody.

Tandol wlazl z butami? wiesz moze i prawda ALE moneta ma 2 strony. Wg mnie jesli dziewczyna "kreci" z jednym to powinna sie go trzymac. z tego co tandol opisal ów Derin krecila z (przynajmniej) 2 facetami non stop :) - wiecej chyba nie musze dopowiadac

3:22 PM  
Blogger Tandol said...

Moro - spodziewałem się, po prostu uwierzyłem... Co do stylu bloga - to jest jedna notka... Słownie JEDNA, a nie zmiana stylu...

Reszty panów komentarzy komentował nie będę... :P

I myk myk, sam bym z chęcią zobaczył tu komentarz tej pani... Poza tym... Zawsze możesz ja o to zapytać...

11:31 PM  
Anonymous Anonimowy said...

no dobra nie zmiana stylu bloga ale notki napewno :D.

Rozumiem Cie stary, moge cie poklepac po ramieniu i powiedziec ze juz bedzie tylko lepiej

5:18 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Dajcie spokój facetowi!Widzę,że trudno wypatrzeć w was wrażliwców. Najlepiej żeby Tandol czytał CKM,jeździł BMW z mega tubą i DJ Hazelem;) w głośnikach oraz zmieniał panny co dwa tygodnie :|
Tandolu nie zmieniaj stylu,bo jest wporzątku.I nie sluchaj tych głupot.
Koniec związku to nie koniec świata,będzie lepiej. Tymczasem pisz,bo to pomaga.I olej durne komenty,wsiadaj na rower i dawaj przed siebie :D

8:43 PM  

Prześlij komentarz

<< Home