piątek, maja 11, 2007

Stara przystań

Troszkę sie wahałem nim po powrocie z pracy zdecydowałem sie wreszcie wyjść na rower. Przyczyna mych rozterek była prosta – pogoda. Niby ciepło, ale jakiś taki chłód, gdzieś tam przebąkuje nieśmiało słoneczko, ale chmury wyglądały poważnie i deszczowo. Stwierdziłem w końcu, że z cukru nie jestem, a niedzielne popołudnie, jakie by nie było – żal zmarnować. Postanowiłem jednak, nie zapuszczać się zbyt daleko od miasta, żeby w razie całkowitego załamania pogody, móc szybko sie ewakuować. Pozostała kwestia gdzie sie udać. I już miałem zamiar potoczyć się bez celu po mieście, gdy przypomniała mi sie niedawna rozmowa z Koniem, w której to, pokazywał mi zdjęcia zrobione pewnej opuszczonej przystani w okolicach Owinsk i Czerwonaka. Jako że opuszczone budynki bardzo lubię, a i rzeczone miasteczka nie są zbyt daleko, można powiedzieć że cel wypadu, wybrał się sam.
Nie wiedziałem niestety, a może na szczęście, gdzie dokładnie znajduje sie rzeczona przystań, gdyż Konio powiedział tylko iż to przejazd kolejowy przed Owinskami. A jak, jak to ja, zinterpretowałem to dość luźno... W efekcie zamiast przed Owinskami, to przed Karolinem skręciłem w stronę Warty. Znalazłem tam tylko znany mi most, którym to ciepłociąg transportuje ciepełko z Elektrowni Karolin, na Poznańskie Piątkowo.

Miałem okazje go zwiedzać jakieś dwa lata temu, w wyborowym towarzystwie Jacka i Seby. Wtedy nawet wraz z Jackiem weszliśmy na górę i spacerowaliśmy sobie po tymże moście. Tym razem, przejechałem po prostu pod nim, mając nadzieje iż mym oczom ukarze się gdzieś niedaleko wyczekiwana przystań (choć powiem szczerze, wiedziałem że źle skręciłem, bo coś takiego, na pewno nie umknęło by uwadze naszej trójki te dwa lata temu). Postanowiłem więc wrócić na główną trasę i szukać kolejnego przejazdu kolejowego. I właśnie wtedy, gdy przeciskałem się jakąś wąska, wydeptaną ścieżynką, mym oczom ukazał sie taki oto budynek

I już miałem go ominąć, gdyż nie prezentował sie zbyt okazale, ledwie wystając z jakiegoś nasypu, ale skusił mnie dobiegający z jego wnętrza szum wody. Zsiadłem więc z roweru, przekroczyłem jakiś wyschnięty rów i wszedłem do środka. Okazało sie, że dobrze słyszałem wodę, szumiała sobie gracko 2 metry pod moimi nogami. A że w rurze którą wpływała pod tenże budynek, widać było światło, niechybnie znaczyło to, że za budynkiem, musi być jakaś rzeczka, czy chociażby kanał, lub rów melioracyjny. Gdy wyszedłem, dostrzegłem zarośnięte schody po lewej stronie. Gdy sie po nich wspiąłem (poetyckie określenie na wczłapanie sie po 7 betonowych schodkach), moim zdziwionym oczom, ukazał sie taki oto widok


Na moje oko (to mniej zdziwione), to jakaś opuszczona oczyszczalnia ścieków, lub... No właśnie nie mam pomysłu co by to jeszcze mogło być, uznajmy to wiec za oczyszczalnie ;)
Gdy już sie na zwiedzałem, i wyjechałem na główną drogę, by kontynuować przerwany przez budynek oczyszczalni plan. Nie zajechałem daleko, powiem więcej, ledwie wyjechałem na asfalt i mym oczom ukazała się droga, prowadząca do osiedla Karolin w Koziegłowach. Mieszkało tam, nim wyemigrowało do Pobiedzisk moje najbliższe kuzynostwo. Jeździłem na to osiedle, gdy byłem dzieciakiem, więc nie potrafiłem sobie odmówić przyjemności zwiedzenia go po kilku latach nieobecności. Pół osiedla odremontowano, ale tylko pół, druga połowa, stoi dokładnie taka, jaką ja pamiętałem, w tej chwili, to żywa sceneria gry S.T.A.L.K.E.R, zresztą sami zobaczcie:





Jest tam jeszcze jedna charakterystyczna rzecz, wejścia do klatek schodowych, wydaje mi sie, że takie kuriozum, jest w całej Polsce jedno, właśnie tu, w okolicach Poznania. Z chęcią zobaczył bym człowieka, który zaprojektował coś takiego. Założę się, że gdy to kreślił, był pijany :)

Ale mają te klatki klimat i naprawdę szkoda mi ich będzie, gdy znikną...
No nie ważne, pokręciłem się troszkę po osiedlu, po czym ruszyłem w dalsza drogę, porzucając plan poszukiwania starej przystani. Po chwili jazdy dotarłem do Kicinia, w którym to, powodowany jakimś dziwnym instynktem, czy też może raczej widokiem zielonych i żółtych pól, skręciłem w prawo. Po chwili dotarłem do polnej drogi, prowadzącej troszkę pod górę, na małe wzniesienie z którego to podziwiałem widok, na okoliczne pola. Zdjęcie wrzucę tylko jedno, niestety robione pod słońce

Pozostałe fotki nie wiedzieć czemu, wyszły gorsze niż złe, za to mogę pokazać drogę, którą dostałem sie na to przewyższenie

Gdy postanowiłem jechać dalej, okazało się, iż droga ta, prowadzi prosto do Janikowa. I właśnie w Janikowie po raz pierwszy tak naprawdę pożałowałem że nie posiadam aparatu. Przyczyna było miejsce, które widzicie poniżej


Nie dało się tego wykadrować telefonem, a po wycięciu zbędnego planu, zdjęcie więcej niż znacząco straciło na jakości. Może tam kiedyś wrócę i pstryknę to sprzętem z prawdziwego zdarzenia, póki co, to musi niestety wystarczyć... Gdy już nacieszyłem oczy i ugłaskałem duszę, ruszyłem dalej i nie wiedzieć kiedy, dotarłem do skrzyżowania Gdyńskiej i Bałtyckiej. Stwierdziłem że to chyba już czas wracać do domu. Z tym, że wcale mi sie wracać nie chciało... Usiadłem sobie więc na tym skrzyżowaniu, pod bilbordem stojącym przy przystanku, i zacząłem pisać SMS'y, jeden z nich, był zapytaniem skierowanym do Jacka, czy może będzie wieczorem w necie (chciałem mu pokazać zdjęcia, które to możecie obejrzeć sobie w notce poniżej), po chwili jednak, znając Jackową niechęć do odpisywania (tudzież brak czasu) napisałem drugą, w której to zauważyłem, iż najpierw powinienem się zapytać, czy ma ochotę w ogóle mi odpisywać, a dopiero później zadawać konkretne pytania. Po chwili zadzwonił rozbawiony i troszkę pogadaliśmy, okazało sie, że właśnie idzie z Aśką w kierunku Owinsk, bo umówili się z Koniem na zwiedzanie starej przystani. Niewiele myśląc podpiąłem sie pod te wycieczkę. Dogoniłem ich jakieś 2km przed miejscem spotkania, czyli innym przejazdem kolejowym, nie przed Karolinem, a przed Owinskami, obok gigantycznych silosów, o właśnie tych

każdy sie może pomylić, prawda? ;) Zgranie w czasie mieliśmy niezłe, bo Konio i Ola do tego przejazdu, dotarli dokładnie w tym samym czasie co i my. Ledwie minęliśmy silosy, a napatoczył się pies z gatunku „ujadacz łydkokąs, co tylko z tyłu podchodzi”, drażniące stworzenie... Gdy przestałem zajmować sie psem i spojrzałem w prawo, mym oczom ukazał a sie „kładka” prowadząca od elewatora, do przystani.







Sama przystań załadunkowa, którą widzicie poniżej, nie robiła już takiego wrażenia

Mimo to naprawdę miała klimat, przepotężny klimat, który potęgował zbliżający sie wielkimi krokami zachód słońca i bezwietrzna pogoda. Towarzystwo się rozpierzchło, eksplorując teren, niektórzy próbowali wyskrobać sie na betonowe bloki znajdujące sie po bokach głównego budynku, inni (znaczy Ola i ja) z uwaga sie temu przyglądali, a Konio, jak to Konio, chodził nawet po wodzie :)

Później wszyscy sie troszkę uspokoili, porozsiadali i tylko Konio szukał ciągle nowych wrażeń, ale zamiast nich, znalazł stary fotel ;)


A później sie do niego przymierzył ;)


I gdy tak wszyscy sobie siedzi, czy też coś robili, dotarło do mnie, że czuje sie w tej ekipie swój, naprawdę swój... Ze to są ludzie, przed którymi nie usze niczego udawać, nie muszę pozować. I mimo, iż jako jedyny nie miałem pary, przez co chwilami robiło mi się głupio i naprawdę zrozumiałem powiedzenie „piąte koło u wozu”, to jednak było mi między nimi dobrze, bo wiem, że mogę im bezgranicznie ufać, a oni ufają mnie i akceptują mnie takim, jakim jestem, ze wszystkimi moimi dziwactwami i wadami. Szkoda tylko, że nie było tam Seby i Karoli... Ale nie można mieć wszystkiego ;) I tak sie kręciliśmy siedzieliśmy a Jacek z Aśką zrobili sobie niebotycznych rozmiarów kolacje, która była jednocześnie obiadem i ponoć śniadaniem, aż niestety Konio z Olą musieli się zwinąć, więc zostałem sam z drugą parą, długo nie zabawiłem (choć pewnie i tak za długo :P), gdyż coś mi mówiło, iż nie powinienem im przeszkadzać ;) Zwinąłem sie więc i ruszyłem w drogę powrotną do poznania, przeprowadzając wcześniej rower obok tego szurniętego psa... Jakiś tubylec radził, bym wziął kamień i tu cytat „zajebał sukinsyna”, ale miałem chyba zbyt dobry humor ;) Droga do poznania minęła bardzo przyjemnie, mimo iż na niektórych odcinkach nie było niczego widać, a czasami jakiś samochód mijał mnie „o grubość lakieru”, ale przywykłem do tego już dawno temu.

I to tyle, poznałem rewelacyjne miejsce, do którego będę mam nadzieje wracał jeszcze nie raz i mam nadzieję nie sam... Wielką nadzieję... Nadzieja matką głupich... Cóż...

Do następnej, niebawem ;)

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Super zdjęcia, super opisy, super spędzony czas.
Dla mnie "kupa" wspomnień, i choć raz mam okazję zobaczyć te budynki przed Owińskami z bliska a tak często tam jeżdżę.
Super, naprawdę super notka, dzięki.
No i te schody, i boisko w Kozich, ech moje życie...

11:49 PM  

Prześlij komentarz

<< Home